Thursday, December 27, 2012

W 2 zdaniach #3


Listopad 2012:

+gry:


* Contra 4 - niby jest wszystko czego można by chcieć od serii Contra - nawiązanie do pierwowzoru, świetna grafika, dobry poziom trudności, chwytliwa muzyczka, ciekawe patenty, ulubione bronie, a jednak magi nie poczułem. Trochę szkoda, bo niby wrażenia i odczucia miałem pozytywne a jednak prędko nie wrócę do tego tytułu.



 

* Disgaea DS - Mimo, iż jest to mój pierwszy kontakt z tą serią, to muszę zadeklarować, iż stałem się jej wielkim fanem. Kretyński humor (demon, którego słabością są duże biusty, pingwiny-służący, mech o imieniu czwartek), levelowanie do 9999 poziomu, 1milion Hit combo, długaśny gameplay i wciągająca rozgrywka - koniecznie muszę zasmakować pozostałe części, bo system wręcz się prosi o nowe mapy i wrogów, których chaiłbym pokonać :)



+film

*Argo - Affleck jako aktor sprawdza się średnio, lecz jako reżyser wręcz idealnie. Od czasów Frost/Nixon, żaden "gadający" film, nie trzymał mnie tak
w napięciu, więc tym bardziej warto poznać historię konfliktu irańsko-amerykańskiego (w latach 70) i jego skutków. 



*Dredd 3D - chociaż momentami jest zbyt plastikowo, zaś efekty specjalne wsadzono ku uciesze gawiedzi (10 minutowe slow motion? serio?) to i tak jest lepiej niż się spodziewałem. Dobre kino akcji, chociaż ilość rozerwanych kończyn i przelanej krwi (bywa mocno mięsiście) może być dla słabszych duszyczek męcząca w odbiorze.

*Butter - typowy familijny film, gdzie główna oś fabuły kręci 
się wokół rzeźbienia w maśle. Dla paru zabawnych tekstów i pseudo lesbijskiej sceny z oliwią wilde można zassać, choć i tak zapomnimy o tytule następnego ranka.








*The Man from nowhere - koreańska próba uchwycenia procederu handlowania ludźmi i ich organami przepełniona niezliczoną ilością brutalności? SUPER! Do tego rewelacyjne sceny walki, trzymająca w napięciu fabuła i dające po nereczkach zakończenie - cholernie miodna pozycja.





*The Man with Iron Fists - Jednym zdaniem - Afro Samurai w realu; z tego względu trzeba przygotować się na nieporawdopodobne sceny walki (są tak głupie), absurdalnych wrogów, CGI krew, duże ilość rapu i niedorzeczności fabuły. Ja tam lubię takie bzdurki, więc bez większego problemu obejrzałem i dobrze się bawiłem. Reszta może nie wytrzymać natłoku głupoty płynącej z tego tytułu.


 


+komiks

*Spider man (od brand new day do - 577) - przyznam szczerze, że dałem serii
drugą szansę, gdyż za pierwszym razem nie mogłem pogodzić się z faktem iż całe uniwersum spidera zostało zresetowane kompletnie, zaś fani konkretnie wydymani. Póki co, pomijając parę minimalnych baboli, seria ma całkiem dobre historie, dialogi dają radę (ZABAWNY spider man? W KOŃCU), a całość częściej niż dotychczas puszcza oczko w stronę czytelnika. *Batman (620- 645) - czy istnieje lepszy sposób aby zacząć czytać przygody Batmana niż od duetu odpowiedzialnego za 100 naboi? Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że historie o netoperku są tak dobre (zarówno fabularnie jak i graficznie), zaś mini historia o "red hodzie" jest tak samo dobra jak wersja animowana (kto nie widział, niech nadrobi). Dobre pierwsze wrażenie rokuje na kolejne miesiące czytania i zagłębiania się w to uniwersum :)


 * Los angeles ink stains- o życiu w LA z perspektywy mojego "mentora" Jima Mahfooda czyli autobiograficzny komiks pełen funku, marychy i szalonych rysunków. Samo dobro. Jeżeli ktoś nie zna twórczości Mahfooda, nie zrozumie mojego zachwytu ani tym bardziej przekazu i kontekstu. Reszcie jednak śmiało mogę zachwalić.

A nie grudzień?
+filmy

#7 psychopatów
O tym że to nie jest typowy film sensacyjny mogłem się domyślić że występuje tam Tom Waits. Ale to co dostałem i tak przerosło moje oczekiwania. Ten film jest dziwaczny, przebija się przez 4 ścianę, siada na widowni i komentuje sam siebie. Do tego fabularna wolta i odpowiednie dawki humoru, akcji i odrobiny prawdziwego dramatu. Wart obejrzenia i przemyślenia.



+seriale
Zamiast serialu oglądam teleturnieje. Z tym że teleturnieje brytyjskie prowadzone przez Stephena Fry i Jimmi'ego Carra. Ten pierwszy prowadzi "Qi" teleturniej który jest czymś o czym TVP może pomarzyć: intelignetna, zabawną, EDUKACYJNĄ grą w której pytania są tak trudne że punkty dostaje się za ciekawe odpowiedzi i popisywanie się wiedzą.
Carr prowadzi dziwaczne show na koniec roku i dekad o tym co wydarzyło się w ciągu ostatnich 12 miesięcy/10 lat.
Gośćmi w obu przypadkach są komicy którzy nie czytają swoich tekstów z promptera. Porządna rozrywka nie szczerząca sztucznie zębów.



+książki/komiksy



#Kapelusz pełen nieba
W przekładzie Cholewy. Słyszałem głosy że ponoć poprzednie było zabawniejsze a Cholewa niezbyt się stara. Dla mnie nowe wersje imion i Fik Mik pigle były tak nieznośne że ta wersja jest świetna i zdecydowanie bardziej czytańniejsza. 





+gry
# Hitman:Rozgrzeszenie.


Ta gra dostaje 9/10? Wszyciu! Plansze są źle zaprojektowane, skrypty oskryptowane tak że można obejść się bez kawy czekając na coś co "powinno się" wydarzyć ale nie wydarzy bo jesteśmy o 20 cm za daleko magicznego włącznika skryptu. Do tego dochodzą misje które nie są z tej gry (jest na przykład taka w której mamy uzbierać na strzelnicy więcej punktów niż jakaś tam postać) oraz elementy z Red Dead Redemption i Assasin Creeda. Usunięto mapy, które w M.O. zabójcy są dość przydatne, co spowodowało że każda plansza to zwiad bojem "co gdzie jest i jak wygląda plan piętra". Gra jest frustrująca przez swoje błędy i niedopracowanie (tym nazywam fakt ze zabicie 7 ochroniarzy miną przeciwpiechotną+beczką z benzyna+butlą z gazem nie skutkuje niczym poza punktami ujemnymi bo kolesi 10 metrów dalej wcale ten wybuch nie zainteresował). Oraz cholerne zbieractwo. Tak, zabiliśmy kogoś i mamy punkty ujemne? Nic trudnego wystarczy znaleźć żelazko, metalową rurkę i śrubokręt żeby na końcowym ekranie wynik się zwiększył. Co to jest? Curse of monkey Island czy skradanka? 
Fotka z filmu z elefantem bo ta część jest tak samo Hitmanowa jak ten film. 

#Dark Souls
To powód dla którego wiem że trudność Hitmana wynika z jego niedopracowania. Dark Souls to fantastyczna gra która nie ma być spacerem po parku i jazdą walcem po ślimakach. Nie jest wymagająca. Jest po prostu zaprojektowana jako dyspenser przyjemności wynikającej z tego że udało nam się przejść 5 metrów. Nie jestemy super żołnierzem, naukowcem o niebywale wysokich wynikach w survivalu. Dostajemy łomot na każdym kroku i jeszcze się to podoba. Mentalny masochizm. 

 JAPONFAN









No comments:

Post a Comment