Monday, January 28, 2013

W 2 zdaniach #4



Styczeń 2013:
- komiks:

*Valkyria chronicles artbook - Ponad 400 stron wypełnionych po brzegi concept artami, szkicami, tekstami, wywiadami, zdjęciami, opisami, relacjami i toną innego materiału. Cud, miód i orzeszki. A jak jeszcze jesteście fanami serii to już w ogóle nic więcej do szczęścia wam nie trzeba. Zaporowa cena, za to porządny materiał.


*Punk Rock Jesus - sześcioczęściowa mini-seria od Vertigo - i w sumie wszystko jasne. Kawał solidnie wykonanego komiksu zarówno od strony graficznej (FENOMENALNE rysunki), jak i fabularnej. Gdyby ktoś chciał dowiedzieć się jak mogło by wyglądać powtórne przyjście Jezusa na świat, to ma właśnie odpowiedź w tym komiksie. Solidne czytadło.

 

 
*Saga (vol 1) - Mili Państwo, gdyby tylko wszystkie komiksy mogły pochwalić się tak dobrą historią, ciekawymi bohaterami i dialogami, to człowiek nie wyrobiłby z kupowaniem tych cudeniek. Pierwszorzędny komiks w klimatach fantasy. Sceny i dialogi momentami przypominają mi Tarantino.

 








+film

*Batman - maska batmana - Ach te lata 90' i ich pierwszorzędne animacje. Nic się nie zestarzał ten Netoperek. Historia nadal daje radę (początki batmana i wyjaśnienie co jest czym u Gacka), tła i animacja - tip top, a o oryginalnych głosach już nie wspomnę. Klasyk.


 





 *Silent Hill: Revelation - Kolejna ekranizacja w formie teledysku? I tak, i nie. Fabularnie bywa słabo (ot, zbitka motywów prowadzących od jednej znanej sceny do drugiej), aktorsko zaś różnie (są perełki, są i słabsze momenty). Gdyby jednak wziąć pod uwagę klimacik, smaczki, muzykę i efekty (DAMN, no ktoś się przyłożył do tego), to może się podobać. Dla mnie spoczko, choć to bardziej spektakl dla oczu i uszu. Następnym razem mniej hollywood i plastiku i będzie dobrze. PS. Szkoda, że końcówka posysa, chociaż za pewne dwa smaczki przymknę na to oko.


*Django - Tarantino, dziki zachód i 3 godziny solidnego materiału. Warto było czekać, warto było obejrzeć, warto zapamiętać. Kolejny tytuł, który natychmiast dostanie plakietkę "klasyk". Oj, Quentin... wiesz jak nakarmić gawiedź.



 






 
*7 psychopatów - Ubolewam niezmiernie gdy film ma aspirację do bycia wielkim (świetny scenariusz, zapowiedz błyskotliwych tekstów, doskonałe aktorstwo), a kończy w kategorii "dobry". Szału nie ma, są liczne dłużyzny, zaś kilka ciekawych scen nie ratuje całości. Ot, jest dobrze, bywa świetnie, lecz całość zbyt często ociera się o zwyczajną przeciętność. Szkoda.


* Sinister - Doceniam horror, który potrafi być straszny, potrafi wystraszyć człowieka w paru momentach, trzyma w napięciu do ostatnich chwil i ma rewelacyjną ścieżkę dźwiękową. Czego nie lubię w horrorach, to sprowadzanie całości do sił nadprzyrodzonych i zostawiania widza z zakończeniem "bo tak" (ja kumam, że to ma ręce i nogi i że nie jest źle, ale wolę jednak wytłumaczenia naukowe - psychole, trutki etc.). Koniec końców, warto mimo wszystko obejrzeć.

 




*21 Jump Street - ło jezusicku jaki ten film jest durny. Właściwie pomijając JEDNĄ scenę (trwającą 10 sekund) nie można napisać nic dobrego o tym chłamie. Wulgarny, prymitywny, nudny, mdły, pozbawiony jakichkolwiek wartości śmieć.Gdyby ktoś miał nadmiar wolnego czasu albo lubił klimaty licealnych imprezek i ich konsekwencji... ale znam 1000 innych (LEPSZYCH) sposobów na spędzenie 1,5h, niż w towarzystwie byle jakich i nie mających żadnego sensu filmów (Serio - dla kogo to niby nakręcono?).


+seriale
* the last airbander - (61 odcinków) - Tego typu seriale animowane przywracają mi wiarę, że jeszcze świat nie zalała wielka fala tsunami kału. Jest więcej niż dobrze - zaczynając od świetnie poprowadzonego wątku fabularnego, przez animację (oh yeah, baby), muzykę, na humorystycznych wstawkach skończywszy. I pomyśleć, że w tym samym czasie ludzi karmi się szajsem pokroju Di(z)ney Channel.


+gry

*Hotline Miami - brutalna, schizowata, rozpikselowana, wypełniona klimatem Vice City cholernie wciągająca gra? Żeby tylko! Do tego wypełniona easter eggami, kilkoma zakończeniami, dość krótka podróż gdzie będą pękać czaszki, krew lać będzie się strumieniami, a klimatyczna muzyka sprawi, że ciężko będzie nas odciągnąć od komputera. Cudeńko.


 





* Professor Layton and the last specter - Pietyzm i geniusz - tak w dwóch słowach mogę opisać ostatnią część przygód Laytona. Gra wywołuje całe spektrum emocji, grafika już dawno dogoniła studio Ghibli, gameplay'owo nie można zarzucić kompletnie nic, a sama historia wciąga jak ruchome piaski. No i liczba mini gierek i bonusów, którymi można się zająć po właściwej grze. Takie małe dzieło sztuki, którym można cieszyć się  w każdym miejscu :)

 

*Cold fear - kawał dobrze zorganizowanego kodu binarnego. Nie kumam dlaczego tak mało osób grało w tę grę gdyż zabawa jest przednia. Ot, taki resident evil tylko z dobrym sterowaniem, fajnymi patentami, klimacikiem i mięchem (ach te wybuchające głowy). A na deser pokaźna galeria "the making of". I gdyby tak jedynie dać dłuższą rozgrywkę i wywalić parę nieistotnych baboczków...

 

*Tony Hawk Proving ground - zabawne, że żaden Tony od lat nie przyciągnął mnie do konsoli jak wersja na NDS. Ale czego my tu nie mamy - genialny OST (Nirvana, Foo Fightersi - YES!), przemyślane sterowanie, długi gameplay (masa opcji i zadań), bardzo dobre mapki, masa usprawnień względem poprzednika, a do tego żadnych durnych udziwnień. Pure gameplay at its finest.

 



*Ontamarama - Atlus + gra muzyczna? Idealne połączenie. W teorii - jak najbardziej. W praktyce trochę mniej. O ile samej grze nie można za wiele zarzucić (dobra, rzemieślnicza robota), tak już długość gry (12 utworów) kuje po oczach. Podobnie brak czynnika "chce do tego wrócić". Ot spróbować, przejść i wsio.

 

*Looney Tunes - duck amuck - Doceniam oryginalne głosy i fakt bycia CHOLERNIE zabawnym tytułem. Doceniam idee i styl gry. Czego z kolei nie mogę zdzierżyć, to fakt, iż jest to w gruncie rzeczy (niestety, w większości) mix słabych mini-gierek i krótkiego (aż za bardzo) gameplayu. Ale w ramach ciekawostki, można łyknąć.




Haku 







+filmy

#Hobbit 
Kolejna ekranizacja Tolkiena. I Jackson który potwierdza że, chyba niestety, trylogia pierścienia wyszła mu tak świetnie przypadkiem. Hobbit to dobry film przygodowy. Ale tylko dobry, mieszanie w fabule potęguje tylko wrażenie że reżyser jest na etapie King Konga. I ze wspaniałych rzeczy robi po prostu takie se. Nic specjalnego. Może w 3D robi lepsze wrażenie, nie wiem, nie zobaczę. 



+seriale
Albo mam jakiś marudny okres albo coś ale Arrested Development mnie nie wciągnał i nie powalił. Bliżej mu do Sexu w wielkim mieście jako obyczajówka a nie komedia. Ale moze to Cera który nie wiem czy umie grać czy wszędzie zatrudniają go bo potrafi tak świetnie nie udawać nikogo. 
 
Oglądam za to znowu i od nowa Whose Line Is It Anyway? I to nadal jest jeden z najlepszych amerykanskich produktów komediowych. Pomimo tego że na licencji brytyjskiej. Improwizowana komedia gdzie wszystko jest wymyślone a punkty nie mają znaczenia. Dokładnie, punkty są jak moje obietnice.





+książki/komiksy



#Wybawiciel
Norweski kryminał autorstwa Jo Nesbo. Ja nie czytam thrillerów, kryminałów, opowieści policyjnych. Bo mnie po prostu nudzą. I ten nie zmienia mojego zdania. Tekst na "zajawce" mówi: "Podczas przedświątecznego koncertu w zasypanym śniegiem Oslo ginie jeden z członków Armii Zbawienia. Fotograf prasowy uchwycił prawdopodobnego zabójcę na zdjęciach, ale ekspert od identyfikacji ma kłopoty z jego rozpoznaniem. Pościg komisarza Harry’ego Hole za człowiekiem bez twarzy toczy się w ciemnych zaułkach stolicy Norwegii, wśród narkomanów i dewiantów."
Booooriiiiiiiiiiing. Wiemy kto zabił, nie wiemy dlaczego i jaki to ma związek z innymi bohaterami. I nic w tej opowieści nie stara się nas nakłonić do tego żebyśmy chcieli się dowiedzieć. Lektura porywająca jak oglądanie krowy skubiącej trawę. Albo i mniej.



+gry
#Sleeping Dogs
Kolejna gra z logo Square Enix przed menu. I trochę tłumaczy dlaczego Hitman jest taki a nie inny. Widzicie, w Hitmanie spotykamy Kane'a i Lyncha. W Sleeping Dogs możemy się przebrać za agenta 47. Możemy się też przebrać za bohatera Just Cause 2 a w radiu usłyszeć reklamę wpsniałego Panau (które jako Scorpio wysadzamy w powietrze). Ale wrócmy do Hong Kongu. To jest świetnie zrealizowana gra, ze wspaniałą grafią (deszcz powodował ze od razu przypominała mi się Czarna Maska z Jetem Li) i bardzo dobrze napisanym scenariuszem. Historia jest bardzo wiarygodna, buduje napięcie i daje nam mozliwość utożsamienia się z bohaterem zamiast kwestionować faktu dlaczego gramy takim pacanem. Do tego dochodzą ukryte elementy których odnalezienie jest zgrabnie wplecione a ich poszukiwanie ułatwione przez inne około fabularne eventy. A wyścigi kojarzą mi się z tymi z Minidight Club. 


 JAPONFAN








No comments:

Post a Comment